Filozofia domowa - wiosenne oczyszczenie po rosyjsku, w bani

"Uroda przyśpiesza wszystko o 15 dni".
Charles-Maurice de Talleyrand

Aby zgłębić istotę życia Rosjan, trzeba iść do bani (i proszę nie mylić tego pojęcia z naszym rodzimym byciem "na bani"!). Ale chyba każdy coś o niej jednak słyszał. Gdzieś czytałem nawet, że Aleksander Puszkin nazywał ją "drugą matką" mieszkańców Rosji, dającą im odprężenie i ulgę. Pierwszy raz w życiu byłem w bani coś około ...dzieści lat temu, jeszcze za nieboszczki komuny. Byłem wtedy eleganckim młodzieńcem, tuż przed maturą i odwiedzałem z rodzicami dawne włości moich dziadków, na dawnych Polskich Kresach Wschodnich, gdzieś na Wileńszczyźnie. Towarzyszył mi wtedy, jak pamiętam, mieszkający tam na stałe, młodszy ode mnie o dwa lata, ... mój wujek Włodek. Takie to wtedy były pokręcone dzieje mojej genealogii rodzinnej. W sumie, w bani byłem kilka razy. Może z pięć. Za każdym razem, kiedy odwiedzałem dawną rodzinną wieś, gdzieś na obecnym pograniczu litewsko-białoruskim. Chociaż mieszkało w tej wsi sporo Polaków, a na jej skraju, w młodym lesie brzozowo-iglastym był również stary polski cmentarz, a tradycja bani nigdy przecież nie była polska bo jest to zdecydowanie rosyjski obyczaj, to spotkałem w niej wielu miejscowych rodaków. Pewnie większość również kojarzy, że Skandynawowie posiadają także swój odpowiednik bani, w postaci znanej ogółowi sauny fińskiej.
Anders Zorn - "Kobiety kąpiące się w saunie", 1906r.
I muszę przyznać, że bania jest to wyjątkowe i szczególne miejsce. Wówczas, podczas mojego pobytu w Sowietach, odbywała się ona, jak pamiętam raz w tygodniu, w soboty, w specjalnie w tym celu wybudowanej łaźni publicznej, postawionej całej z drewna. Była to w pełnym tego słowa znaczeniu łaźnia publiczna, z oddzielnymi wejściami dla pań i dla panów. Rzeczywiście, niespotykana gdzie indziej, specyficzna atmosfera jaka panowała w tym miejscu, kierowała moje myśli w stronę starych, wydeptanych ścieżek, pozwalających choć trochę zrozumieć rosyjską duszę, bynajmniej nie sowiecką. Naprawdę podobało mi się tam. Jako, że już wtedy zaczytywałem się Czechowem, Tołstojem czy Dostojewskim, słuchałem bez opamiętania Rachmaninowa, Strawińskiego czy Czajkowskiego, doświadczając także często wspaniałości domowej, polskiej kuchni kresowej, w wykonaniu mojego nieodżałowanego taty, który jak nikt inny, potrafił przyrządzić śledzie, chłodnik z ogórków i szczawiu z jajeczkiem czy fantastyczną zupę rybną, odpowiednik rosyjskiej "Uchy", albo rewelacyjne warzywa z korzeniami w postaci zasolonej (kiszonej) albo marynowanej, dlatego nie miałem żadnych kłopotów z adaptacją w tak nowym dla mnie i nietypowym miejscu. Trzeba też przyznać, że Rusy kuchnię również mają naprawdę świetną. Że mniam, mniam. Więc bardzo szybko polubiłem to miejsce. Bania jest symbolem Rosji. Powstała jeszcze dawno, dawno temu, bo za Carów. Co prawda, odwiedzana przeze mnie publiczna bania, pamiętająca w zasadzie wyłącznie czasy sowieckie, zbudowana została przez ruskich, na terenach przedwojennej Polski, w obawie przed szerzącymi się dawniej zarazami. Podobno sam Włodzimierz Lenin zlecił budowę tego typu obiektów, żeby zadbać o higienę mas napływających do miast i tłoczących się w komunalnych mieszkaniach po rewolucji 1917 roku. Przez długi czas bania pełniła w Rosji rolę społecznego rytuału towarzyszącego narodzinom, ślubom i pogrzebom. I do dziś pozostała znakomitym sposobem na popołudniowy relaks ze znajomymi. A ja z tego po prostu skorzystałem. Do dzisiaj pamiętam cały obrządek jaki trzeba zachować chcąc wyjść ...żywym i nie poparzonym z bani.
Podstawowe akcesoria, jakie powinno się mieć w bani. Miska z zimną wodą, chochla do polewania, witki brzozowe lub z iglaków dla hardcorowców. Bardzo przydatne jest zabawne nakrycie głowy z filcu, chroniące przed przegrzaniem łepetyny, no i serduszko, czyli coś dla panów, w celu ochrony ...biżuterii.
Przy wejściu do bani zapłaciłem coś ze dwadzieścia kopiejek i przydzielono mi metalową szafkę. Rozebrałem się i wszedłem do dość dużej szaro-burej łazienki. Z kranów i pryszniców tryskała woda. Moje przybory toaletowe, które oczywiście musiałem sobie przynieść, ułożyłem między rzędami drewnianych ławek. Wziąłem prysznic i wszedłem do łaźni parowej. Świeży zapach gałązek brzozowych przenikał gęste, nagrzane powietrze. Mokre ciepło wsiąkało w moje ciało. Ostrożnie usiadłem na długiej, gorącej jak cholera ławie, w ciemnym pomieszczeniu wyłożonym drewnianymi, ledwo heblowanymi dechami. Oczywiście, pierwszy raz, z wrażenia zapomniałem o ręczniku. Powoli z niepokojem zamieniłem się w nieruchomą bryłę. Starałem się siedzieć w bezruchu, bo każdy najmniejszy nawet gest wywoływał napływ fali gorąca. Po paru minutach parówki poszedłem jednak zanurzyć się w lodowatej wodzie. Potem krótki odpoczynek i z powrotem do celi parowej katorgi. Po kilku minutach przyszedł wreszcie mój młodszy Wuj Włodek z rózgami brzozowymi, bo ja o nich oczywiście zapomniałem. Dopiero teraz doceniłem po co one tak naprawdę są. Masochiści okładają się nimi na sucho! Brr. Samobójstwo na życzenie. Normalne leszcze tacy jak ja, najpierw zamaczają je w misce z zimną wodą, jaką wolno ze sobą zabrać do parówki, i dopiero wtedy spryskiwać się chłodną wodą lub zbliżając je wręcz do ust w celu złapania "chłodniejszego" oddechu. Po kilku cyklach takich tortur poczułem "gruntowny relaks". I być może posiedziałbym jeszcze trochę, a wytrzymałem za pierwszym razem prawie aż 20 minut, gdy przyszedł pewien staruszek, tak na oko coś z 80 lat i wylał na kamienie ze dwa litry wody z metalowego rondla i zajął spokojnie półkę nade mną. A ja wystrzeliłem jak para z gwizdka z oparzonymi plecami i okolicami poniżej też. Bo tak zrobiło się gorąco. Trochę dziwny naród Ci Rassyjanie....
Witalij Gawryłowicz Tichow (1876-1939) - "W rosyjskiej bani", 1916r.
Trzeba też wiedzieć, że użytkownicy bani kontrolują temperaturę w łaźni, lejąc wodę na kamienie podgrzewane piecem (najlepiej opalanym drewnem). Chodzi tu o to, żeby wypocić toksyny z organizmu, poprawić krążenie i zadbać o dobre samopoczucie. Przywilej polewania przysługuje raczej doświadczonym bywalcom łaźni, którzy chlustają wodą na kamienie, powodując kłęby pary porównywalne z erupcją wulkanu i w efekcie nagły wzrost temperatury, po czym przystępują do energicznego okładania się rózgami. Zastanawiam się, czy właśnie dzięki takim zabiegom Rosjanie lepiej znoszą przeciwności losu niż inne narody? Po chwili siedziałem już sobie w szatni, całkowicie odprężony i popijałem zimną butelkowaną wodę, (wodę sodową, kwas chlebowy i piwo można było dostać w szatni). Jeszcze inni, pili na miejscu, na taboretach, schłodzoną wodę, ale ognistą i zakąszali różnego rodzaju smakołykami w rodzaju kiełbasy, suszonej ryby, ogórków, cebuli czy solonej słoniny. Co ciekawe, nie widziałem tu tradycyjnego chleba, ...do powąchania. Może tylko on nie był odporny na wilgoć? No cóż. Moja skóra wyglądała potem doskonale. Była w narodowych barwach. Plecy i klatę miałem czerwone, za to dół pleców, no może tył ud, trochę inny, bo biały! A wiecie, jak się potem śpi?!
A tak na marginesie. Dla zilustrowania powyższego wpisu wybrałem dwa przepiękne obrazy dwóch mistrzów pędzla. Wielkiego Szweda, Andersa Zorna i równie utalentowanego Rosjanina, Witalija Tichowa. Co prawda napisałem o części męskiej rosyjskiej bani, lecz zamieszczone obrazy dotyczą wyłącznie łaźni damskiej. Niestety nie mogłem znaleźć równie pięknych płócien z panami. My jednak jesteśmy o wiele brzydsi od kobiet. I niech już tak zostanie i to niech one triumfują na paletach!

Komentarze

  1. Czytałam, że w dawnej obyczajowości chłopskiej, koedukacyjne kąpiele dawały okazję do bliższego poznania się przyszłych małżonków. Wszak ciało zanurzone w wodzie przybiera na urodzie (patrz A.Zorn -genialny jak zawsze).
    Pomysł bani wydaje się świetny, jednak ochłodzenie ciała w jeziorze ... no... niekoniecznie. Jestem chyba jednak zwierzęciem ciepłolubnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bezapelacyjnie masz rację. Kiedyś były to łaźnie tylko koedukacyjne. Dopiero w kulturze chrześcijańskiej powstały obyczaje separowania się płci. Ale i dzisiaj można podobno skorzystać z łaźni koedukacyjnych, nawet w Polsce. Na tym obrazku jest litografia z widokiem na ruską banię w wersji All Inclusive http://m.onet.pl/_m/5e5895940f03d21ac6770ef8df70b707,10,1.jpg
    A co do chłodzenia się w jeziorze po zażyciu bani, to chyba trzeba mieć przysłowiowe końskie zdrowie, żeby z takiej wersji skorzystać. Je też bym nie ryzykował.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty