Rozważania na temat malarstwa - Bitwa pod Grunwaldem

Miała być druga część wątku dotyczącego malarstwa historycznego w wydaniu dzieł artystów zagranicznych, ale na razie postanowiłem odsunąć ją trochę w czasie, albowiem przypomniałem sobie o wielkiej, okrągłej, bo już sześćsetnej rocznicy wielkiego łomotu jaki spuściliśmy krzyżakom pod grunwaldem. A że wspomniałem już o tym wspaniałym płótnie mistrza Jana Matejki, w jednym z poprzednich wpisów, to popuszczę wodze fantazji i przytoczę jeszcze trochę ciekawostek z tym faktem historycznym oraz samym wielkim obrazem związanych.

Najpierw trochę o samej bitwie, bo czasy to były dosyć ciekawe. W tym okresie najbardziej mieszali Litwini. Bardzo starali się zdominować Żmudź na którą chrapkę wyrażali również Krzyżacy. A, że Witold miał brata, króla polskiego Jagiełłę więc już w maju 1409 roku doszło do zatargu polsko-krzyżackiego. Dotyczył on m.in. 20 statków, które król polski wysłał na pomoc Litwinom. Zakon zatrzymał i zarekwirował je w Ragnecie. Polacy tłumaczyli, że na okrętach znajduje się tylko zboże dla głodujących poddanych Witolda, Krzyżacy jednak twierdzili, że na statkach przechowywana jest broń. Więc wobec tego faktu a także co najważniejsze, poparcia arcybiskupa gnieźnieńskiego Mikołaja Kurowskiego, Mikołaja Trąby z całą kancelarią królewską, uniwersytetu, dworu czy Wielkopolan, którzy już wielokrotnie przyjmowali na siebie krzyżackie natarcia, 17 lipca 1409 r. na zjeździe łęczyckim ostatecznie jednak zadecydowano o wojnie. I chyba już tylko dla zachowania pozorów, do Malborka wysłano polskie poselstwo w osobach bpa. Kurowskiego w towarzystwie wojewody kaliskiego Macieja z Wąsoszy i kasztelana nakielskiego Wincentego z Granowa. Poselstwo przybyło do krzyżackiej stolicy 1 sierpnia. Król Jagiełło oferował Krzyżakom zgodę, powstrzymanie działań na Żmudzi w zamian za poddanie sprawy żmudzkiej pod sąd rozjemczy. Mistrz butnie oświadczył posłom, że kwestia żmudzka jest wewnętrzną sprawą państwa zakonnego (skąd my to jeszcze znamy ?) a tych nie powierza się sądom zagranicznym. Jednocześnie przypomniał, że jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, to z „całą potęgą” pójdzie na Litwę. Tak więc właśnie, 6 sierpnia 1409r, Zakon wypowiedział Polsce wojnę. Ale żeby było jasne, to Zakon Krzyżacki stał się agresorem i pod tym względem polska pozycja dyplomatyczna była bezpieczna.
By obraz działań w tym okresie był pełniejszy, warto również poświęcić nieco miejsca wojskowości obydwu stron. Naczelnym wodzem armii zakonnej w tym czasie był wielki mistrz (w latach 1407-1410) Ulrich von Jungingen, ale już po bitwie został nim w latach 1410-1413 Henryk von Plauen. Jego zastępcą był wielki marszałek (w latach 1409-1410) Fryderyk von Wallenrode. Jeśli przy armii znajdowali się zarówno mistrz jak i marszałek, to wielki mistrz dowodził armią, a wielki marszałek dbał o tabory. Wicemarszałek dbał natomiast o zaopatrywanie koni w paszę i porządkowanie rządu końskiego. Z kolei inny sławny krzyżak, Wielki komtur Kuno von Liechtenstein pełnił funkcję oboźnego, a inny mniejszy rangą, mały komtur miał nadzór nad pachołkami. Wielki szatny (czyżby to był ich gaciowy ?) Albrecht von Scharzburg zajmował się odzieżą, wielki szpitalnik (Werner von Thettingen) – służbą medyczną, szafarz – prowiantem. Wielki skarbnik (Tomasz von Merhein) zajmował się sprawami finansowymi. Zazwyczaj chorągwiami dowodzili komturzy (chodzi tutaj o chorągwie sformowane z poszczególnych komturii). Piszę o nich, albowiem część z tych gości uwiecznił mistrz Matejko na słynnym płótnie.
Rdzeń armii polskiej stanowili mieszkańcy Małopolski i Wielkopolski, nie należy jednak zapominać o zaciężnych ze Śląska, Czech i Moraw, jak również Rusinach z południa Polski (tzw. Ruś Czerwona), Mołdawianach i Mazowszanach. Na kampanię 1410 roku do Polski przybyła również grupa rycerzy dotychczas działających za granicą (głównie na Węgrzech, na dworze Zygmunta Luksemburczyka), m.in. słynny Zawisza Czarny z Garbowa. Co natomiast odróżniało sposób dowodzenia przez Władysława Jagiełłę (naczelnego wodza) od mistrza von Jungingena ? A mianowicie fakt, że, obok tego, że Król nie zaangażował się osobiście w walce to nie dowodził również żadną z chorągwi, dlatego też w trakcie samej bitwy musiał korzystać z proporca. A jak skończył Wielki Mistrz to wszyscy wiemy. Podobno, Litwini naszpikowali Go jak jakąś lalkę woo-doo. Ale ciekawe są też ustalenia szwedzkiego historyka Svena Ekdahla sprzed kilkunastu już lat, które ponad wszelką wątpliwość dowiodły, że słynne krzyżackie wilcze doły i śmierć Ulricha von Jungingena z rąk chłopskiej piechoty, są legendą. W rzeczywistości wielki mistrz poległ w boju kawaleryjskim, a chłopi byli - lecz na gałęziach i konarach okolicznych dębów... jako widzowie boju, który i tak w gruncie rzeczy ich nie dotyczył.
W armii Wielkiego Księstwa Litewskiego, prócz Litwinów i Żmudzinów, znajdowali się Rusini (w znacznej liczbie, ze względu na duży obszar ziem ruskich pozostających pod władzą litewską), a także tatarskie oddziały posiłkowe i być może również Polacy z Podlasia.
Warto również wiedzieć, że od samego początku wojny, jeszcze, gdy Jagiełło nie wiedział o jej ogłoszeniu przez Zakon, polska dyplomacja działała na rzecz „usprawiedliwienia” Polski i Litwy w oczach Europy oraz zwrócenia uwagi na krzyżackie niegodziwości. W memoriale opatowskim z 10 sierpnia wskazywano, że oskarżanie Jagiełły i Witolda o zbyt małe przyczynianie się do nawracania Rusi są bezpodstawne, bo wystarczy spojrzeć na kościoły, które obydwaj wybudowali. Zakon oskarżano o zanadto zaborczą politykę i zbyt słabe działania chrystianizacyjne w Prusach i na Żmudzi. W podobnym tonie był utrzymany memoriał z 9 września. Wypowiedzenie wojny dotarło do rąk króla Jagiełły dopiero 14 sierpnia, a więc ponad tydzień od wysłania listu. 16 sierpnia wojska krzyżackie uderzyły na Polskę. Nie było to jedno natarcie – było ich kilka a wszelkie środki krzyżackie zostały skierowane przeciwko Koronie. Przepychanki i potyczki wojenne połączone z jakże nam znaną z czasów współczesnych, niemiecką czy nawet radziecką metodyką propagandy, doprowadziły do wytworzenia nieciekawego dla Polski tła politycznego. My rzeczywiście często wychodzimy niestety na kretynów co sami nie wiedzą czego chcą a inni w ramach samoobrony muszą ... nas potem napadać. Reasumując, Zakonowi udało się więc przekonać do siebie znaczną część Europy. Ale to i tak małe piwo wobec innego faktu. Groźne dla Polski było zwłaszcza otoczenie jej od południa, zachodu i północy, jedynie wschód, gdzie znajdowała się Litwa (która – jak wspomniano wcześniej – była stosunkowo bezpieczna od napaści ze strony Inflant, księstw ruskich lub Tatarów), pozostawał bezpieczny. Jednakże na szczęście, to nie dyplomacja w gruncie rzeczy zadecydowała o wyniku wojny, a same działania zbrojne – i to właśnie dzięki działaniom zaczepnym unia polsko-litewska przeważyła szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Sama bitwa grunwaldzka, kończąca zasadniczo konflikt wojenny jest wszystkim doskonale znana. M.in. z naprawdę dobrego filmu z lat 60-tych, gdzie Jagiełło, grany przez Brunnera (niesamowity Emil Karewicz) dzięki temu, że korzystał z zegarka naręcznego (sam widziałem !)... jak w zegarku wykończył wszystkich niemiaszków w białych prześcieradłach.
Ostatnią kwestią związaną z grunwaldzkim bojem jest sprawa strat. Najtrudniej określić wysokość strat wojska Ulricha von Jungingena. Pewne jest, że padła cała starszyzna (na czele z wielkim mistrzem), poza wielkim szpitalnikiem Wernerem von Thettingenem (który najpierw uciekł do Elbląga, skąd wygnali go zbuntowani mieszczanie; potem ruszył do Malborka, gdzie bez szemrania podporządkował się Henrykowi von Plauenowi). Razem poległo 203 mnichów krzyżackich spośród 250 uczestniczących w bitwie. Wśród jeńców znaleźli się m.in. Kazimierz Szczeciński i Konrad Biały oleśnicki. A co do strat wojsk polskich, to wg. Długosza w bitwie padło tylko 12 znaczniejszych rycerzy. Pozostawała jeszcze wysokość strat wśród „mniej znaczących” żołnierzy. Najprawdopodobniej nie przekroczyły one jednak 1 tys. osób. Wojska Jagiełły zdobyły także wszystkie (51) chorągwie krzyżackie, które niestety ... cztery wieki później ukradli nam Austriacy. Natomiast słynne dwa nagie miecze, dziwnym trafem zaginęły w Rosji (fenomenie kosmologicznym, w którym już wiele rzeczy zaginęło i nie tylko naszych...). Bilans po latach powiedziałbym, że ujemny. Jakby się kto natknął gdzieś na te miecze lub chorągwie niech da znać.

Obraz Jana Matejki zatytułowany "Bitwa pod Grunwaldem", namalowany został na płótnie w 1878 roku w Krakowie. Malarz podczas pracy korzystał głównie z Roczników Jana Długosza - polskiego kronikarza, który na podstawie ustnych relacji swojego ojca, opisał tę bitwę. Jan Matejko malował obraz przez około 6 lat (1872-1878). Wśród przedstawionego na obrazie walczącego tłumu, wyróżniono wiele postaci historycznych z obu stron bitwy. Obraz symbolicznie przedstawia bitwę w momencie, kiedy wciąż się toczą zacięte walki, ale szala zwycięstwa przechyla się już na stronę polską. Poniżej prezentuję reprodukcję obrazu wraz z naniesionymi odpowiednimi oznaczeniami numerycznymi części postaci.
Oglądając obraz J. Matejki pt. ”Bitwa pod Grunwaldem” znajdujemy się w samym centrum walki. Na środku obrazu widzimy rycerza na koniu, który ubrany jest czerwony żupan i ma mitrę na głowie. W rozpostartych i podniesionych do góry rękach trzyma miecz i tarczę. Jest bez pancerza i hełmu. A na koniu pędzi bez trzymania. Jest to litewski Książe Witold [1]. Z lewej strony obrazu znajduje się mistrz krzyżacki Ulrich von Jungingen [2]. Jest on ubrany w biały płaszcz z czarnym krzyżem na piersi. W jego oczach widać przerażenie, ponieważ atakuje go dwoje wojowników... no chyba że przypomniał sobie, że zapomniał wyłączyć w namiocie żelazko !!!. Dalej po lewej stronie spieszy mu z pomocą Książe Szczeciński [3]. Pędzi on na czarnym koniu, w hełmie z pawimi piórami. Obrońcę jednak atakuje polski rycerz z kopią – Jakub Skarbek z Góry [4]. Jego giermek [5] zaś chwycił za cugle konia, którego dosiadał Książe Szczeciński. Wśród tłumu na obrazie znajduje się też wiele postaci historycznych walczących zarówno po stronie polskiej jak i po stronie krzyżackiej. U boku ginącego Mistrza krzyżackiego widać brodatego starca. Jest to komtur elbląski Werner Thettingen [6], ten co robił u krzyżaków za ministra zdrowia. Na środku, w dole obrazu leży w ulubionej pozie większości krzyżackich zakonników, martwy rycerz Kuno von Lichtenstein [7]. Po lewej stronie u góry, tuż za Księciem Witoldem toczy się walka o niemiecka chorągiew, którą Polak wydziera Niemcowi. Natomiast po prawej stronie widać trąbiącego rycerza ze sztandarem polskim. Sztandar ten dumnie powiewa na wietrze, gdy niemiecki chyli się ku ziemi. Jest to symbolem ostatecznego zwycięstwa Polaków. Po prawej stronie obrazu punktem centralnym jest rudobrody olbrzym w zbroi. Jego koń (który także jest w zbroi) ma przerażone oczy, gdyż pada pod olbrzymem. Jeden z Tatarów z lewej strony, zarzucił grubasowi na szyję powróz. Ten rudobrody mężczyzna to komtur brandenburski Markward von Salzbach [8]. Los tego butnego prominenta krzyżackiego był dość ponury. Na obrazie widzimy go ściąganego z konia przez półdzikiego wojownika żmudzkiego, który z satysfakcją w oczach schwytał Krzyżaka na arkan za szyję, jak dzikiego ogiera. Haniebna to okoliczność wzięcia do niewoli, a i śmierć czekała go nie lepsza: został zabity na osobisty rozkaz Witolda, który przypomniał Markwardowi obraźliwą wypowiedź pod jego adresem podczas posłowania. Na przedzie widać wąsatą postać rycerza w zbroi, który jedną nogą stoi na ziemi, a drugą nogę postawił na powalonym przeciwniku. To przyszły husycki wódz Jana Żiżka z Trocnowa [11]. Podniósł do góry miecz, by zadać śmiertelny cios wrogowi – Heinrichowi von Schwelborn [9], komturowi tucholskiemu. Tymczasem zagraża mu podstępna postać w ciemnym ubraniu, która czai się by zadać mu cios w bok kordelasem. Ale jatka... Nie sposób opisać wszystkich uczestników bitwy, lecz nie można pominąć Zawiszy Czarnego [10]. Jest w fioletowym ubraniu, bez hełmu i szarżuje uzbrojony w ... turniejową kopię, pędzi na koniu. A Wokół pełno mieczy i dzid... Ale miał facet jaja. Na koniec można przytoczyć jeszcze dwie postaci, ale już chyba fikcyjne. To ojciec Jana Długosza [12], sławnego kronikarza - rycerz, który walczy obok Żmudzina z arkanem oraz sylwetkę Henryka von Plauen, zbrojną ręką osłaniającego swoją twarz na widok pogromu. Onże von Plauen, komtur Świecia, już zwraca konia do ucieczki. W rzeczywistości pod Grunwaldem go nie było, lecz na wiadomość o klęsce natychmiast ruszył do Malborka i zorganizował obronę zamku, a później został wybrany wielkim mistrzem Zakonu.

W 1878 płótno zostało przewiezione z Krakowa na wystawę do Wiednia, a w 1880 zaprezentowane w Warszawie. Następnie obraz pokazywany był kolejno na wystawach malarstwa w Petersburgu, Berlinie, Lwowie i Bukareszcie. W kwietniu 1880 znalazł się w Paryżu, a następnie powrócił do Warszawy gdzie był na stałe eksponowany w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. We wrześniu 1939, na wieść o zbliżających się do stolicy wojskach niemieckich, podjęto decyzję o ewakuacji i ukryciu obrazu - pozostawienie go w Warszawie groziło unicestwieniem wskutek nalotów bombowych lub celowym zniszczeniem przez Niemców. Płótno zwinięto, zapakowano w specjalne skrzynie, załadowano na długą platformę i w asyście Stanisława Radeckiego-Mikulicza (dyrektora administracyjnego galerii), artysty malarza Stanisława Ejsmonda (wiceprezesa "Zachęty") oraz kolejnego malarza Bolesława Surałło, udano się w kierunku Lublina. 9 września 1939 o godz 7:00 konwój z obrazem zajechał przed Muzeum Lubelskie, gdzie przekazano go intendentowi muzeum, prof. Władysławowi Woydzie. W międzyczasie, podczas niemieckiego ataku powietrznego na Lublin, jedna z bomb lotniczych uderzyła w muzeum, zabijając dwie osoby towarzyszące konwojowi - Stanisława Ejsmonda i Bolesława Surałłę. W międzyczasie lubelskie Gestapo rozpoczęło intensywne poszukiwania obrazu. Minister propagandy III Rzeszy dr Joseph Goebbels wyznaczył nagrodę 2 000 000 marek niemieckich za odnalezienie płótna lub informację o miejscu jego przechowywania. Początkowo funkcjonariusze Gestapo próbowali przekupić prof. Woydę nagrodą, niemieckim obywatelstwem i paszportem do Niemiec, następnie grozili pozbawieniem życia - Woyda konsekwentnie odmawiał współpracy. W końcu polskie radio w Londynie nadało fałszywą wiadomość o rzekomym przybyciu Bitwy pod Grunwaldem do Wielkiej Brytanii, dopiero wtedy Niemcy zaprzestali szerszych działań zmierzających do odszukania obrazu. Prof. Woyda po zaaranżowanym fikcyjnym wywiezieniu obrazu z Lublina, dokonanym w celu zatarcia śladów, ograniczeniu kręgu osób mających wiedzę o płótnie i miejscu jego przechowywania oraz po ponownym przepakowaniu na specjalnie skonstruowany rulon, zdecydował się ostatecznie na ukrycie Bitwy pod Grunwaldem w jednej z pod lubelskich wsi, gdzie obraz przebywał do momentu wyzwolenia Lublina przez Armię Czerwoną w 1944. Następnie obraz został odkopany i wydobyty z zacementowanego wcześniej sarkofagu i 17 października 1944 oficjalnie przejęty przez kierownika resortu kultury i sztuki przy PKWN. Po wstępnym oczyszczeniu i przewiezieniu do Muzeum Narodowego w Warszawie, został pieczołowicie odrestaurowany pod kierunkiem prof. Bohdana Marconiego. Wkrótce został umieszczony w Muzeum Narodowym w Warszawie jako stały element ekspozycji, gdzie przebywa do dnia dzisiejszego.

Komentarze

Popularne posty