15 lipca. Kiedyś już o nim pisałem.
To naprawdę szczególna data. Kiedyś o niej pisałem. Na przykład, że urodzili się tego dnia trzej wielcy malarze Rembrandt, Norblin czy Malczewski. Że dniu tym, ducha wyzionęło dwóch Wielkich Mistrzów zakonnych, jeden w 1410 pod Grunwaldem na polu i drugi 150 lat wcześniej w łóżku. Że opatentowano nitroglicerynę i margarynę!
Ale mało kto wie, no może poza mieszkańcami Świdwina i Białogardu, że w tym wyjątkowym dniu miała miejsce wojna o krowę zwana też bitwą o krowę.
I jak podaje ciotka Wikipedia, był to zatarg pomiędzy mieszkańcami tych dwóch uroczych miasteczek na północy kraju o ... krowę. Bo 15 lipca 1469 roku mieszkańcy Białogardu pod przywództwem swojego wójta Karstena z Oparzna ruszyli zbrojnie na Świdwin. Do potyczki doszło niedaleko wsi Długie, na dawnej granicy pomorsko-marchijskiej, w rejonie Lasu Łęgowskiego. Świdwinianami dowodził wówczas niejaki Krzysztof Poleński. I według relacji jednego ze świadków, podobno zginęło w tej bitwie aż 300 białogardzian, a 100 dalszych dostało się do niewoli. Mieszkańcy Świdwina zdobyli chorągiew Białogardu i 300 wozów z łupami. Mieli wtedy ludzie charakter! Oj mieli.
A dzisiaj, w 603 rocznicę wielkiej bitwy pod Grunwaldem co prawda już nie pada, ale dalej jest ziąb jak diabli. Bo w sobotę, w dniu historycznej inscenizacji bitwy to lało na Grunwaldzie niemiłosiernie, że musiałem zakupić pałatkę wojskową i dopiero w niej jako tako można było przeżyć ulewę. Momentami, wręcz padał grad. Aż słychać było jak rdza zżera zbroje rycerzy.
A zapowiadali w Ti-wi, że miała być już niezła pogoda. Bo teraz, kiedy piszę ten wpis, jest ciągle zimno. Jak to u nas w lipcu. Do kroćset, ta telewizja ciągle kłamie!
A moje drewno do kominka jest jeszcze zamoknięte.
Za to ten na obrazie to ma dobrze... Nawet nie znam autora tego płótna. Znalazłem go na serwisie Pinterest. Ale jest sympatyczny, w sam raz dobrze ilustruje mój nastrój.
I jeszcze mała anegdota malarska.
Pewnego razu w czasie trzydziestostopniowego mrozu Wyspiański zaprosił do swego mieszkania Józefa Mehoffera i Adama Grzymałę Siedleckiego, aby się u niego ogrzali. Kiedy weszli do jego pokoju, stwierdzili, że temperatura w nim jest chyba jeszcze niższa niż na ulicy.
- Ależ tu nie palono chyba od czasów Wita Stwosza! - zawołali.
- A istotnie - stwierdził gospodarz nie przywiązujący wagi do takich "drobiazgów".
No dobra, to jeszcze tylko jedna, ale już o słynnym poecie.
Konstanty Ildefons Gałczyński przyjechał do Łodzi, aby odwiedzić swego przyjaciela Jerzego Zarubę. Strudzony podróżą zapragnął wziąć kąpiel.
- Niestety, to jest niemożliwe - oświadczył Zaruba - dziś akurat jest w łazience tylko zimna woda.
- To nic nie szkodzi - powiedział poeta - wykąpię się wobec tego w palcie...
To do następnego razu. Może już w trochę cieplejszych warunkach...
a w Stargardzie słoneczko i ciepło, pozdrawiam Wiola
OdpowiedzUsuń